Pojawiła się w naszym domu przypadkiem. Wcześniej nie znaliśmy tego. Została nam przyniesiona przez przyjaciółkę, której dziecko dostało ją od dziadków, czy też kogoś, ale straszzzznie się kleiła i nic się z tym nie dało zrobić - usłyszałam. "Wy na pewno zrobicie z tego użytek" - skwitowała kumpelka, zostawiając opakowanie 12 nowiutkich słoiczków masy piankowej pochodzenia biedronkowego...
"Piankolina" - czytam... i zanim puszczę ją w ręce Hani - wieczorem dokładnie badam zawartość i konsystencję poszczególnych kolorów...
Faktycznie - na pierwsze zetknięcie: strasznie lepiąca! Niteczkowe włókna ciągną się między palcami, oczami wyobraźni już widzę zniechęconą Hanię, która zamiast lepienia - wybiera spomiędzy paznokci cząstki tego czegoś...
Jest jednak w jej strukturze coś jeszcze. To maluteńkie, styropianowe kuleczki, średnicy może 2-3 milimetrów, które zatopione są w tym lepkim roztworze i które po dokładnym złączeniu ze sobą tworzą bardzo elastyczną masę plastyczną!
Eureka!
Wystarczyło tylko dokładnie wyrobić osadzone na dnie kuleczki z łącznikiem - lepką breją, a w kilka sekund powstawała bardzo elastyczna masa do ugniatania i tworzenia przestrzennych form!
Skoro mam to już rozpracowane - mogę z pełnym zaufaniem podsunąć ją Hani... i poczekać, co się będzie działo :)
Z piankoliny powstawały przeróżne ludziki, biedronki, a po wyschnięciu i stwardnieniu służyły do zabawy jako postacie w przeróżnych inscenizacjach ;)