wtorek, 20 maja 2014

Piankolina

Pojawiła się w naszym domu przypadkiem. Wcześniej nie znaliśmy tego. Została nam przyniesiona przez przyjaciółkę, której dziecko dostało ją od dziadków, czy też kogoś, ale straszzzznie się kleiła i nic się z tym nie dało zrobić - usłyszałam. "Wy na pewno zrobicie z tego użytek" - skwitowała kumpelka, zostawiając opakowanie 12 nowiutkich słoiczków masy piankowej pochodzenia biedronkowego...


"Piankolina" - czytam... i zanim puszczę ją w ręce Hani - wieczorem dokładnie badam zawartość i konsystencję poszczególnych kolorów...

Faktycznie - na pierwsze zetknięcie: strasznie lepiąca! Niteczkowe włókna ciągną się między palcami, oczami wyobraźni już widzę zniechęconą Hanię, która zamiast lepienia - wybiera spomiędzy paznokci cząstki tego czegoś...

Jest jednak w jej strukturze coś jeszcze. To maluteńkie, styropianowe kuleczki, średnicy może 2-3 milimetrów, które zatopione są w tym lepkim roztworze i które po dokładnym złączeniu ze sobą tworzą bardzo elastyczną masę plastyczną!

Eureka!
Wystarczyło tylko dokładnie wyrobić osadzone na dnie kuleczki z łącznikiem - lepką breją, a w kilka sekund powstawała bardzo elastyczna masa do ugniatania i tworzenia przestrzennych form!

Skoro mam to już rozpracowane - mogę z pełnym zaufaniem podsunąć ją Hani... i poczekać, co się będzie działo :)







Z piankoliny powstawały przeróżne ludziki, biedronki, a po wyschnięciu i stwardnieniu służyły do zabawy jako postacie w przeróżnych inscenizacjach ;)





Pieczemy ciasteczka!

Pewnego wtorkowego poranka, obudziwszy się jak zwykle o zbyt wczesnej porze, (jak dla nas - rodziców), nasze dzieci, a zwłaszcza Hania, potrafiąca dobitnie wyrazić, na co w danej chwili miałaby ochotę - zakomunikowała z niekrytym entuzjazmem w głosie, abyśmy upiekli ciasteczka!

Dochodziła godzina siódma... Zaspane myśli obiegły leniwie moją głowę, zastanawiając się, czy posiadamy wszystkie potrzebne składniki, aby przedsięwzięcie mogło się ziścić...

Masło - powinno być, ale z pewnością twarde jak kamień, bo prosto z lodówki, mąka, cukier, jajko... żadna filozofia ;) Ot, podstawy, a ile może czekać nas przy tym radości...

 Momentu wyrabiania ciasta, rozwałkowywania go i ponownego ugniatania oczywiście nie sposób było uchwycić.. Wszystko potoczyło się błyskawicznie, mikrofalówka pomogła zmiękczyć masło, a reszta to już tylko proces twórczy...:)




 Nowa faktura, miękka, lepka nieco, Alunia sprawdza wszystko swoimi paluszkami i o dziwo dłuuugo powstrzymuje się od włożenia ów masy do swojej buźki...

Poranny ziew ;) i poranna przygoda Pracowitych Paluszków, które wykonawszy ciasteczka nie omieszkały ich skonsumować w ramach rzecz jasna... śniadania ;)

Po południu dekorowałyśmy wystygnięte i odstane wypieki, jednak tak szybko, jak trafiał na nie lukier i posypki, tak szybko i one trafiały do małych brzuszków i tych trochę większych też!

A potem zostali nimi obdarowani nasi najbliżsi - babcie i dziadkowie, bo ilości były naprawdę bardzo, bardzo nie do przejedzenia we własnym tylko zakresie ;)

piątek, 2 maja 2014

Tworzymy kartki

Dzisiaj w naszym warsztacie do pracy usiadły obie dziewczynki. Hania tworzyła kartkę dla swojej kuzynki - rówieśniczki, zaś Ala przypatrywała się całemu zdarzeniu, usiłując uchwycić również swoją pierwszą kartkę... w swe dłonie:)





 Produkcja kartek zatoczyła oczywiście szerszy krąg, na jednej bowiem Hania nie poprzestała, wszak ma sporo kuzynek do obdarowania ich kartkami ;)




... i z brokatowym, pięknym motylem :)